Był 3 listopada 1953 roku. Picasso przebywał wtedy w swoim studio i był właśnie pochłonięty malowaniem swojego kolejnego dzieła, gdy zadzwonił telefon. Picasso nawet nie zamierzał przerywać swoich czynności, więc telefon odebrała Olga, ówczesna żona Picassa, która akurat wpadła do niego w jakiejś sprawie. Podniosła słuchawkę i po chwili powiedziała do Picassa:
— Pablo, Matisse umarł!
— Martwi artyści mnie nie interesują! — miał wtedy odpowiedzieć Picasso.
Taka reakcja ze strony Picassa, na tę niewątpliwie smutną wiadomość, brzmiała arogancko. Powszechnie wiadomo było, jak bardzo Picasso podziwiał twórczość Matisse’a, którego uważał za największego współczesnego malarza.
Zastanawiałem się często nad tymi brutalnymi słowami hiszpańskiego artysty i sądzę, że chciał on po prostu powiedzieć: odszedł artysta i jego historia się skończyła. Picasso nie musiał się martwić o to, co stanie się z dorobkiem, czy też tzw. spuścizną po jego wielkim koledze, ponieważ historia Matisse’a już za jego życia została zapisana w dziesiątkach katalogów, monografii, recenzji, edycji i wystaw, co uczyniło tego wspaniałego artystę powszechnie znanym nie tylko we własnej ojczyźnie.
I w tym kontekście pomyślałem o Wojtku Bruszewskim, wybitnym polskim artyście, którego historia wraz z jego odejściem też się zamknęła, z taką tylko zasadniczą różnicą, że o twórczości Bruszewskiego w jego ojczyźnie wie się o wiele za mało. A przecież Bruszewski był bez wątpienia jednym z najważniejszych artystów polskiej sztuki współczesnej. Nie podejmuję się tu wymieniać – bo to nie moja rola – jego wszystkich istotnych dokonań na polu awangardowego filmu, fotografii, czy video, którego był przecież prekursorem w Polsce.
Z ciekawości zajrzałem na internetową stronę Bruszewskiego, przejrzałem jego biografię i zobaczyłem ile miał wystaw w Polsce w ciągu ostatnich 25 lat, ile było mu poświęconych wydawnictw. Okazuje się, że od 1982 r. Bruszewski miał w kraju aż 2 indywidualne wystawy: jedną w Muzeum Artystów w Łodzi w 1992 r. i jedną w CSW w 2000 r. Wystarczy porównać to z ilością wystaw, które w tym samym okresie miał poza Polską, a wtedy zrozumiemy kontekst tej sytuacji. W międzyczasie, w ciągu tego półwiecza, nie powstała żadna, publicznie dostępna publikacja poświęcona tej bardzo ważnej dla polskiej sztuki współczesnej postaci. Staje się już czymś normalnym upominanie się artystów o innych artystów. W przeciwnym bowiem razie, choćby największe dokonania, nie zostaną zapisane w tzw. świadomości społecznej, ani w historii sztuki. Dlatego też to właśnie artyści, przy okazji łódzkiego biennale, upomnieli się o zorganizowanie wystawy Wojciecha Bruszewskiego.
Kiedyś przy okazji powstawania filmu Marii Waśko o grupie „Warsztat” w którym Bruszewski zrealizował jedną ze swoich prac z cyklu „Sonety” o tytule „Yk dog fudc…” z udziałem jego samego i nieżyjącego już polskiego aktora Leona Niemczyka rozmawiałem z Wojtkiem o aktualnej sztuce polskiej i w czasie tej rozmowy powiedział takie zdanie: „polska sztuka przestała mnie już interesować”. Myślę, że Wojtek miał na myśli to, o czym mówiłem. Historia polskiej sztuki jest jałowa, bo nie umie opisać samej siebie, bo nie umie upomnieć się o swoich artystów, więc udział w sztuce staje się bezsensownym wysiłkiem.
A przecież pamiętam zaangażowanie Wojtka na rzecz „odbudowy” sztuki polskiej po odzyskaniu przez Polskę wolności w 1989 r. Powróciłem wtedy do Polski po 8 latach emigracji, i Wojtek, wraz ze swoją rodziną, serdecznie mnie przyjął i przez wiele miesięcy gościł, udostępniając swój niewielki garaż na prowadzenie biura przygotowywanej wówczas przeze mnie Konstrukcji w Procesie – Back in Łódź (1990). Pamiętam jego niezwykłe zaangażowanie w tworzenie wszystkich podstawowych struktur Stowarzyszenia „Konstrukcja w Procesie”, a potem Fundacji o tej samej nazwie i tworzenia początków Muzeum Artystów, które otwierały pole do późniejszej aktywności całej rzeszy młodego pokolenia artystów w Łodzi. Wojtek jeździł wtedy po Europie, zbierał fundusze i namawiał innych artystów i ludzi sztuki do wspierania nowego „życia artystycznego” zarówno w Łodzi jak i w Polsce!
Wiele lat później, gdzieś pod koniec lat 90., szedłem ulicą Piotrkowską, gdy ktoś mnie zaczepił, wołając: — Wujek, wujek, nie pamiętasz mnie? Jestem Balbina.
Przede mną stała przystojna panna, której bym nigdy nie poznał, bo pamiętałem ją, jako małą dziewczynkę. Siadała mi często na kolanach, gdy wtedy, we wczesnych latach 90. przyjeżdżałem do Bruszewskich z Berlina, aby razem działać na rzecz sztuki polskiej…
— Widzisz jak urosłam, jestem teraz większa od ciebie — powiedziała z ironią w głosie Balbina.
No i w tym cała nadzieja dla sztuki – odpowiedziałem w podobnym tonie.
Ryszard Waśko – Polska