... jest to "prywatna" recenzja,
którą Jerzy Treliński, jeden z bohaterów "Fotografa", nie miał okazji wygłosić
w całości podczas wywiadu
 udzialonego 
Telewizji Łódź 29 lipca 2008.
Następnego dnia wręczył ją autorowi
książki w formie pisemnej.




 

 

   Kiedy dowiedziałem się, że Wojtek Bruszewski napisał książkę, nie byłem pewien jej wartości literackiej - to będzie opis wydarzeń artystycznych, rekonstrukcja jego działalności na polu sztuki, ciekawy materiał dokumentalny - tak pomyślałem.
          
Otworzyłem książkę i po przeczytaniu kilkudziesięciu stron moje zdumienie ustąpiło miejsca zachwytowi: pisarz!

   To, że jest artystą wszechstronnym udowadnia posługując się jeszcze jednym środkiem artystycznego wyrazu - słowem, a raczej jego żonglerką.
Wielowarstwowość i mnogość poruszanych w książce tematów nacechowanych wielowątkowymi dygresjami i błyskotliwymi refleksjami nie pozwalają się od niej oderwać. Tak bogatej wyobraźni i niebanalnej konstrukcji utworu mogą pozazdrościć pisarze dużego formatu. Fragmenty dotyczące Muybridge’a i Picassa - znakomite. Tych doskonałych fragmentów jest bardzo dużo. Dotyczą sztuki, historii, polityki i obyczajów. Charakteryzują się bogatą wyobraźnią i wyczuciem sytuacyjnego prawdopodobieństwa, ale też barwną relacją rzeczywistych wydarzeń. Janusz Głowacki, autor książki „Z głowy”, powinien czuć się zagrożony. W tej konwencji pisarskiej Bruszewski jest ciekawszy.

Poczucie humoru, którym nacechowane są karty tej książki rozkwita w pełni przy opisie środowisk artystycznych (plastycznych i filmowych) w czasie spotkań na tzw. plenerach, których był zaangażowanym uczestnikiem. Barwnie i swojsko opisuje męki twórcze i zdrowotne niektórych uczestników. Słabość do płci pięknej, której symbolem jest dziewczyna o imieniu Róża, wyraża marzeniem, tęsknotą i żądzą krwi, zawierając to często w prowokacyjnych i kolokwialnych słowach.

To książka, której treść i forma zaskakuje i zachęca, aby przeczytać ją jeszcze raz.

                          Jerzy Treliński

( Jerzy Treliński jest profesorem i byłym rektorem Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi.)



nr 26/3288    26 czerwca 2008




 

 



dodatek: KULTURA
2 maja 2008

Obok fragment tekstu 
Stacha Szabłowskiego,
który dotyczy książki.


 

 


M.A.Potocka    Katarzyna Bik     W.B.


 

 

 

 

 

 

- Być pisarzem to większa sława niż być artystą. Mam teraz ambicję być jedną nogą w sztuce, a drugą w literaturze - mówi autor książki "Fotograf" wydanej wspólnie przez Ha!art i Bunkier Sztuki. 
Katarzyna Bik: Po artyście awangardowym, fotografie i filmowcu, spodziewałam się raczej książki o sztuce, nie powieści. Skąd taki pomysł?


Wojciech Bruszewski: 
Skończyłem 60 lat i patrząc wstecz, uświadomiłem sobie, jak bardzo zmienił się świat dzięki postępowi w technologii. A zaczęło się od fotografii - od doświadczenia Eadwearda Muybridge'a, który sfotografował w 1878 roku konia w galopie. 
W konsekwencji wynaleziony został film. Epoka ruchomych obrazów to nowy etap w dziejach ludzkości, początek nowej cywilizacji.
Innym impulsem do pisania, bardzo konkretnym, była obchodzona dwa lata temu 25. rocznica strajków gdańskich. Przypomniałem sobie sztukę telewizyjną, o której piszę w tej książce, a którą Niemcy pokazywali w telewizji w 1981 roku. Odtworzyli w niej wydarzenia w Stoczni Gdańskiej, robiąc z tego paradokument. Byłem wtedy w Berlinie, siedziałem akurat w domu, przez przypadek był włączony kanał, na którym szła ta sztuka. Nagle widzę nie tylko to wydarzenie, ale słyszę polski język: zachodni Niemcy śpiewają po polsku "Jeszcze Polska nie zginęła". Byłem zaszokowany nie tylko tym. W spektaklu brali udział znani niemieccy intelektualiści, m.in. reżyser Rainer Wener Fassbinder, grali małe rólki. To był ich gest przyjaźni, pozytywne fluidy słane na Wschód. Potem znajomi Niemcy pytali mnie, czy to widziałem. Byli wzruszeni tak jak ja. Niech sobie pani wyobrazi, że przez 25 lat nie spotkałem nikogo, kto by to widział. Kiedy zbliżała się rocznica "Solidarności", nawiązałem kontakt z przewodniczącym komitetu obchodów panem Bogdanem Borusewiczem. Zasugerowałem, aby zdobył to nagranie i żeby w końcu pokazać to w Polsce.

Nic z tego nie wyszło. Pomyślałem, że może jestem jedynym Polakiem, który to widział, i muszę to opisać. Potem to wspomnienie obrosło w różne historie, przypomniałem sobie wiele rzeczy i tak powstała ta książka.

Są tam różne wątki, które rwą się, zazębiają - jak w filmie.

- Jestem przecież filmowcem z wykształcenia. To twórczy asynchronizm, akcja równoległa, montaż atrakcji. Nie wiem, czy takiej metody używają literaci, ale ja poszczególne sekwencje miałem na kartkach ułożonych na podłodze. Montowałem to w przestrzeni. Patrzyłem, jak co do czego pasuje.

Ile w tej książce jest z Pańskiej autobiografii?

- Dużo, może nawet 90 procent. Piszę jednak w trzeciej osobie, bo część rzeczy nie jest moim doświadczeniem, a część jest zmyśleniem. 

 /.../

Fragment wywiadu, który ukazał się w krakowskiej Gazecie Wyborczej 
25 marca 2008

 


GW Kraków nr 44  21/2/2088
KULTURA  str.6


 

 

 

 

 

 

Ostatnie wspólne zdjęcie 

Jest taki człowiek, który koniec jednego ze światów codziennie oglądał z okna kuchni. Pamięcią porobił zdjęcia, a teraz zebrał je w album. 

Na pierwszym jest ciemność. Fotograf budzi się i nic nie widzi. Dzień wcześniej pił trojankę litewską amatorskiej produkcji, a teraz lęka się, że spotkał go jeden z opisywanych przez prasę przypadków nieodwracalnej ślepoty spowodowanej tego typu napitkami. Tak naprawdę jest w ciemni. 
Na dalszych zdjęciach widać dużo więcej. Są więc pochody pierwszomajowe i PGR "Roskosz", notorycznie mylone z PGR "Rozkosz" (a to całkiem co innego), albo powiew wolności puszczanej na magnetofonie piosenki Beatlesów. To fotostory z życia PRL bardziej śmiesznego niż strasznego. Tego pełnego modnych dziś absurdów i gadżetów w stylu wina marki Wino. Wszyscy dobrze je znamy, ale fotograf opowiada nam o nich tak, jakby były one elementami egzotycznej bajki. 
Jest też zdjęcie słynnego muru widzianego od strony zachodniej. Ktoś namalował na nim drzwi. Tylko nacisnąć klamkę i wchodzić. 
Na innym zdjęciu jest widok z dachu Casa Mila. Niemal taki sam, jaki kilka lat później fotograf odkryje w filmie Antonioniego "Zawód: Reporter". Trochę się zdziwi, ale też nie za bardzo, bo ustawienie statywu było tam możliwe tylko w kilku miejscach. Musieli więc zrobić to tak samo. Ale to już następne zdjęcie. Na nim jest duży ekran w malutkim zakurzonym kinie. Zdjęcie zdjęcia - coś jak powieść szkatułkowa. 
Są jeszcze fotografie z czasów, kiedy zdjęć jeszcze nie było. Dopiero powstawały. To opowieść o historii fotografii, poczynając od IX wieku, aż do dziś. Od arabskich filozofów, którzy w namiotach zabawiają się camerą obscurą, aż po technikę cyfrową. Niby zmieniło się wszystko, a jednak nie zmieniło się nic. Idea pozostała ta sama - zatrzymać chwilę. 
Wiele rozmaitych chwil zatrzymał Wojciech Bruszewski w swojej - wyraźnie noszącej rysy autobiograficzne - książce "Fotograf". Artysta awangardowy, profesor sztuk plastycznych, fotograf uważany za prekursora sztuki wideo w Polsce przeszło 400 stron zapisał obrazami uwiecznionymi pamięcią i odtworzonymi słowem, a nie żadną z mniej lub bardziej wymyślnych technik fotograficznych. Ale tak jak z czasem stare zdjęcia blakną, tak też pamięć płata figle. Bo lata lecą, realia się zmieniają, a obiektywna prawda to mit. 
"Fotograf" jest też próbą pokazania, jak te lata nam przeleciały. I jak to się stało, że piękne poetki konkretne, które prekursorskie wiersze tworzyły ze strzępów zasłyszanych rozmów, zamieniły się w jadowite i bezwzględne telewizyjne suki o obwisłych szyjach i zepsutych zębach. Warto się zastanowić i warto przeczytać. 

Małgorzata I. Niemczyńska


 nr 64   15,16.03.2008


 

 



 Zdzisław Sosnowski
"Krawat" - 1971

 


... Teraz o książce. 
Jest znakomita, czyta się wspaniale. Przeczytałem prawie jednym duszkiem. 
Zawsze wiedziałem że jesteś wielkim artystą, pionierem video i audio art, europejskim Nam Jun Paik - ale nie spodziewałem się, że weźmiesz w swoje ręce inną materię i ....osiągniesz podobne rezultaty. Język niezwykle lekki i jasny ale bez zagrywek gwarowo-plebsowych, mimo braku narracji przyczynowo-skutkowej - klocki zazębiają się w generalny obraz czasu, zbudowany z potocznej i niejako błahej rzeczywistości codziennych drobiazgów.
Całość jest oczywiście droga mojemu sercu, człowiekowi tamtych czasów, gdyż z łatwością utożsamiam się z wydarzeniami i odczytuję osoby i fakty znane mi z autopsji. Myślę że dla młodych ludzi teraz jest w tej książce więcej wiadomości niż w wielu nadętych dziełach i podręcznikach.
W każdym razie przeczytałem prawie z wypiekami, jak kiedyś w wieku 18 lat czytałem książkę Gerharda "Niecierpliwość", która w jakiś sposób wpłynęła wtedy na moje myślenie używane do dzisiaj. Dziękuję Ci za książkę i pisz następną!

 Zdzisław Sosnowski
jest artystą, galerzystą i projektantem - mieszka w Paryżu
www.ghislave.com
e-mail  z 16 marca2008



 Kasia Cieślar

 


... a książkę Twego taty jak zaczęłam, tak czytam namiętnie: 
w pracy pod biurkiem, w autobusie, w przydługawej kolejce do sklepowej kasy... nie mogę się oderwać po prostu. świetna rzecz, a co rzadkością na polskim rynku - niezwykle oryginalna! autorskim piętnem każde zdanie powiewa i grzmi zza następnego rogu już kolejne. boska nowa proza.

e-mail do córki autora z 20 lutego 2008

 Kasia Cieślar
jest debiutującą scenarzystką filmową


nr 3 (918)  -  2008

 

 

 

 

 

 

nr 1-2 / 2008

 

 

 

 

 

 



 

 

 

 

 

FOTOGRAF-OWIE DO PIÓR

Wojciech Bruszewski, fotograf, pionier polskiej sztuki wideo, a od paru lat także profesor sztuk plastycznych, napisał bardzo interesującą książkę. Szkoda tylko, że książki łódzkich artystów wydają oficyny z innych miast - Fotografa wydała Korporacja ha!art.
Książka nosi tytuł „Fotograf”, jej głównym bohaterem jest Fotograf, zaś pierwowzorem tej tytułowej postaci jest fotograf Wojciech Bruszewski, autor dzieła. Nietrudno zgadnąć, o czym będzie mowa. I rzeczywiście - wiele się tu mówi o dawnych i współczesnych technikach, o słynnych postaciach z historii fotografii, o ewolucji w kierunku sztuki wideo. Ale to nie jest jedyny temat - w ramach poszerzania tła otrzymujemy nie tylko barwne anegdoty o awangardowych artystach, ale też rozgałęziające się wielokierunkowo wątki historyczne.
„Fotograf” składa się z krótkich akapitów, będących jakby kolejnymi ujęciami filmu wyświetlanego w prywatnym kinie pamięci. Czasem jedno, a czasem kilka takich ujęć tworzy większą całość, oddzieloną w tekście gwiazdką. Takie sceny, montowane równolegle, pochodzą z kilku splecionych ze sobą wątków. Plener artystyczny w PGR Rozkosz w latach 70. (niczym przygody czterech pancernych zlepiony z kilku przeżytych plenerów), pobyt autora w Berlinie Zachodnim (prestiżowe stypendium DAAD) i inne artystyczne podróże, dzieciństwo i młodość we Wrocławiu. Do tego perypetie z podpisywaniem niemieckiej kapitulacji, Pablo Picasso na wrocławskim Światowym Kongresie Intelektualistów w Obronie Pokoju czy pionier fotografii Edward Muybridge w życiu osobistym i pracy zawodowej. Prawda zmieszana ze zmyśleniem, nieznane szczegóły, smakowite anegdoty, przystępnie podane ciekawostki techniczne z dziedziny wideo i telewizji. 

/.../
Piotr Grobliński

Jest to fragment recenzji, 
opublikowanej na www.reymont.pl

Piotr Grobliński jest poetą, krytykiem i felietonistą.

 

3. druga książka jest z zupełnie innej beczki. ale to zupełnie innej. tytuł ma fotograf, a napisał ją wojciech bruszewski. pod którym to pseudonimem kryje się kurt vonnegut, opisujący swoje przygody z późnego peerelu. jak dla mnie bomba. strona książki jest tutaj, kupić można tutaj, a nawet należy. oczywiście książka nie jest o przygodach vonneguta w późnym peerelu; w rzeczywistości jest zbudowany z rozmachem, a bez utraty lekkości, postmodernistyczny projekt - ale to naprawdę nie są rzeczy, nad którymi chciałbym się rozwodzić o drugiej szesnaście. niemniej jeżeli komuś z państwa zostanie trzydzieści złotych po zakupieniu wściekłego psa, to proponuję niezwłocznie wydać je na fotografa. dla równowagi. 

 

4 (100) / 2008

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Mirella Siedlaczek-Mikoda

UWAGA: PRODUKT DRUGIEJ ŚWIEŻOŚCI

Z łatwością mogę wyobrazić sobie sytuację, w której powieść Wojciecha Bruszewskiego trafia na biblioteczną półkę z biografiami. Autor wyraźnie flirtuje z czytelnikiem, co za Philippe’em Lejeune’em nazwę paktem autobiograficznym, który zakłada, że zarówno autor, jak i czytelnik godzą się na obdarzanie postaci nie tylko cechami, lecz nawet nazwiskiem autora. W naszej literaturze mieliśmy okazję wielokrotnie podejrzewać czy wręcz pewnie twierdzić, że narrator „Kalendarza i klepsydry” to Tadeusz K. „Dzienniki” napisał ekscentryczny Witold G., a z problemami alkoholowymi publicznie zmagał się Jerzy P. Zgoda, także w tym przypadku – niechże Fotograf będzie Wojciechem B., albo niechże konfabulują obydwaj, to mnie nie interesuje, martwi mnie, dlaczego nie zachwyca, jak ma zachwycać.

A ma zachwycać, bo jest powieścią skonstruowaną według przemyślanej strategii. Wypunktuję kilka cech... „postmodernistycznych”: celowe nieukrywanie pisarskiej materii, osnowy, procesu tworzenia przejawiające się np. w starym w istocie, dramatycznym w genezie spisie postaci – przywołanych jednak nie w hierarchii ważności, lecz chronologicznie; współwystępowanie fikcji z prawdą, narracji literackiej z elementami popularnonaukowymi. Książka składa się z krótkich fragmentów, które budują kilka pomieszanych ze sobą wątków. Autor występuje jako narrator wszechwiedzący, który co rusz ulega pokusom dygresji i niechronologicznej narracji. Od letniego pleneru artystów w PGR Rozkosz, w którym rządy sprawuje wujek narratora – Tadeusz Domański, przez opowieść o jednym z pionierów fotografii – Edwardzie Muggeridge, wizytę Pabla Picasso we Wrocławiu do działalności artystyczno-towarzyskiej bohatera w Berlinie lat osiemdziesiątych. Mamy więc wkraczanie wielkiej historii w życie zwykłych ludzi, często najzupełniej zwykłych, jak w zmyślonej opowieści o pijanym Picasso, który tworzy dzieło na ścianie zwykłego mieszkania we Wrocławiu po całonocnej popijawie z malarzami, rzecz jasna pokojowymi. Dalej: autor skupia się także perypetiach erotycznych środowiska młodych artystów, co pozwala na śmiałe sceny, na emigracyjnych przygodach dwójki niefrasobliwych Polaków, zabójstwie kochanka żony, którego dopuścił się Muggeridge, przed tym, jak dokonał przełomu w nowej sztuce, czyli sfotografował konia w galopie. Przy okazji narrator objawia swoją fascynację sonetem Rimbauda „Samogłoski”, którego liczne przekłady wraz z wizerunkiem autografu zamieszcza w tekście, skrótowo przedstawiając teorię „chromatycznej transpozycji tekstów”.

Generalnie jednak książka jest przekombinowana: historia (oczywiście wraz ze słuchaniem wiersza Gałczyńskiego o śmierci Stalina), komunizm, artyści, picie, seks, epizody z historii fotografii. Można na zajęciach ze studentami analizować ją jako przykład tendencji w prozie, lecz jej wartość nie jest tak oczywista. Jednoznacznie pochlebna notka na okładce mówi m.in. „To co prawdziwe staje się symboliczne, a to co symboliczne zamienia się w prawdę. Na tym polega obłąkańcza przewrotność tej książki, która igra z prawdą faktu na rzecz prawdy symbolicznej” (itd.), co – pozwalam sobie złośliwie zauważyć – nie jest czymś absolutnie wyjątkowym w historii literatury, przywołajmy choćby XVIII-wiecznego „Tristrama Shandy’ego” Laurence’a Sterna. „Fotograf” jest zdecydowanie drugiej świeżości.

Problem autobiografizmu został w XX-wiecznej teorii literatury, jak się wydaje, dość wnikliwie rozpoznawany, często podnoszony. Jak pisał Paul de Man: „Zajmując się autobiografią zajmujemy się nadawaniem i pozbawianiem oblicza, twarzą i od–twarzaniem, figurą, formą i deformacją”, co stanowi strategię narratora, którego bohater ostatecznie, mimo bujnego życia, wydaje mi się jałowy tak bardzo, że chce się użyć określenia „bezpostaciowiec kulisty”, które zastosował Feliks Netz w odniesieniu do jednego z bohaterów Jerzego Pilcha.

Niektóre wątki są jednak interesująco rozwiązane, jak na przykład postać Róży – niezbyt zdolnej artystki, choć posiadającej pewne walory, które pozwoliły jej zrobić względną karierę, a wreszcie agresywnej dziennikarki. Abstrahując od akcentów szowinistycznych – przynajmniej postać jest żywa. Od lektury odstręczał mnie natomiast schemat: morze alkoholu, wulgarnie opisany seks i artystowskie gesty. Najwyraźniej reprezentuję tę część odbiorców, której nie wzrusza podobny zestaw. Przypomniałam sobie przy okazji o ważnej rzeczy – nigdy nie ufaj pochwalnym recenzjom na okładce, zwłaszcza jeśli ich autor(ka), w tym wypadku Maria Anna Potocka, dyrektor Bunkra Sztuki w Krakowie, pełniła – jak się okazuje – funkcję redaktora tomu.

A zatem: typowa książka dla Krewnych i Znajomych Królika? Ponownie odwołam się do treści notatki na okładce – autor zamieścił tam anegdotę, której puentą jest odmienne postrzeganie rzeczywistości – „bardziej właściwą strategią byłoby, zanim zaczniemy mówić prawdę i tylko prawdę, wstępne uzgodnienie, jak było naprawdę. FOTOGRAF jest książką o charakterze ‘dokumentalnym’”. Więc, jak zarzeka się autor, wszystko jest fikcją.
.

Mirella Siedlaczek-Mikoda
– ukończyła filologię polską 
w ramach Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych 
na Uniwersytecie Śląskim, pracuje jako nauczyciel.

 

22/08

 

 

 

 

 

RYSZARD WAŚKO
24.12.2007

 

...przeczytałem (w Wigilię czyli dzisiaj!) dość szybko od dechy do dechy co dobrze świadczy o Twoim pisarstwie! Bo zazwyczaj mnie książki nudzą ze względu na czasochłonne męczarnie w oczekiwaniu na dopełznieniu do puenty, a jeśli nie ma, to chociaż do jakiegoś The End.
No więc Gratuluję bo czas mijał lekko!
Zaskoczyłeś mnie absolutnie! Nigdy bym się wtedy nie spodziewał (myślę tu o latach 70tych), że w Tobie kiedyś zagra Dusza Poety (a nie tylko Elektryka)! Poza tym gnębiła mnie (przy czytaniu) jedna myśl-pytanie, skąd Ty te detale lat 70tych pamiętasz? No chyba ich nie zapisywałeś na jakichś drucikach jodowo-katodowych (tak się to chyba nazywa)? A jeśli to odtwarzałeś z zapisu w pamięci to zazdroszczę, bo ja to już mam takie zaniki, że nawet najlepszy zestaw Muybrige'a by mi nie pomógł tych kolejnych faz odtworzyć.

OK. jeszcze raz: Congratulations!

Ryszard Waśko 
jest artystą, 
był organizatorem wystaw Konstrukcja w Procesie.

----------------

CO JEST GRANE

GW 14.12.2007

Maria Anna POTOCKA

"Fotograf" to postmodernistyczny obraz życia artysty awangardowego w Polsce Ludowej. Tłem jest historia fotografii, która udziela życiu symboli i przy okazji sama się ożywia. To co prawdziwe staje się symboliczne, a to co symboliczne zamienia się w prawdę.
Na tym polega obłąkańcza przewrotność tej książki, która igra z prawdą faktu na rzecz prawdy symbolicznej. I temu zabiegowi podporządkowane jest wszystko:
tok opowieści, gwałt na języku, zasada opisu, szarpanie treści. 
Autor w sposób zaskakująco perfekcyjny zmusza narzędzia literackie do tańca pomiędzy dwoma prawdami. W efekcie przebija się przez zasłonę literatury, przechytrza banał faktu i zagląda egzystencji w „majtki”. 

Maria Anna Potocka 
jest dyrektorem Bunkra Sztuki w Krakowie.
Ostatnio opublikowała książkę  „ESTETYKA KONTRA SZTUKA”.

 

7.12.2007

 

 

 

nr3 / 2006

 

 

 

 

 

/.../

Ostatnia propozycja, już w pełni literacka, to niekonwencjonalna powieść „Fotograf” (2005-2006), inspirowana własną biografią. Można ją określić, jako narrację prowadzoną przez autora, uczestnika wielu spotkań i biesiad. Już w symbolicznym tytule artysta określa sposób przybliżania wybranych wycinków życia osobistego, wywołując w pamięci odbitki istotnych zdarzeń. Intymną przestrzeń codziennego istnienia nasyca Bruszewski śmiesznymi sytuacjami, łączy je z cząstkami wielkiej historii, w której uczestniczyli członkowie jego rodziny, od szarży pod Samosierrą, po przymusowy pobyt w śniegach Syberii.
Czytanie „Fotografa” to po części czytanie historii pokolenia, które obnażało absurdy istnienia państwowej kultury, podkreślając wagę własnych artystycznych poszukiwań.

 /.../
Wojciech Bruszewski rzadko wypowiada się o swojej twórczości, spośród niewielu tekstów, w jakich odkrywa założenia własnej pracy artystycznej, wyróżnia się swoją aktualnością wypowiedź opublikowana jeszcze w latach 70.: „To co robię jest niczym innym, jak zastawianiem pułapek na TO CO ISTNIEJE. Pułapki usiłuję zastawiać w miejscu kontaktu pomiędzy »duchowym« a »materialnym«, pomiędzy tym, co »wiemy i myślimy«, a tym co »jest«. (Outside, Nurt, 1977).

Anna Maria Leśniewska
fragment artykułu "Śmiech Fotografa"

 

Grzegorz JANKOWICZ

 

 

 

 

 

 

 

Konstrukcja powieści Bruszewskiego przypomina zestaw rozrzuconych zdjęć, które trzeba dopiero ułożyć, by wysnuć z nich fabułę. Autor opisuje niemal wszystko, co podsuwa mu pamięć: fakty z historii, techniki, polityki, sztuki, życia codziennego w Polsce i na świecie. Ale wbrew pozorom nie jest to powieść dokumentalna. Wszystkie opisane w niej wydarzenia (nawet jeśli ich prawdziwość łatwo zweryfikować) zostają przepuszczone przez filtr pamięci. Bruszewski łapczywie rzuca się na matowiejące obrazy przeszłości, ale nie po to, by zrobić jej wierną kopię, ale by ją skonstruować. Przeszłość obiektywna nie istnieje, nikt nie dysponuje jej kompletnym wizerunkiem. Możemy jedynie porównywać nasze wspomnienia, dodawać nowe elementy, które jeszcze bardziej skomplikują całościowy obraz. I to jest jak sądzę główny cel autora: pokazać, że przeszłość nie posiada ustalonego porządku, nie układa się w spójny wzór. A skoro przedmiot opowieści jest niespójny, to i sama opowieść musi taka być: porwana na fragmenty, spleciona z najróżniejszych kawałków, czasem powolna (kiedy autor opisuje pozornie nieznaczące przedmioty czy sytuacje), czasem zawrotnie prędka (kiedy pojawia się autonomiczna mikronarracja – opowieść w opowieści). W 1971 roku w Galerii Współczesnej odbyła się wystawa prac fotograficznych Bruszewskiego. Zdjęcia przedstawiały serię kadrów w kadrze, co miało sugerować istnienie super-kadru rozciągniętego w nieskończoność. Ta figura idealnie oddaje charakter powieści Fotograf: przeszłość jest nieustannie kadrowana, co znaczy, że za każdym razem coś z niej wypada, coś pozostaje poza ramą naszego spojrzenia. Nawet jeśli uda nam się ustawić szerszy kadr, zmienić perspektywę, nie odzyskamy odrzuconych wcześniej części. Rozszerzany w nieskończoność kadr ma być sposobem na skończoność naszej pamięci. Sposobem nieskutecznym.

Książka Bruszewskiego jest także powieścią o samej fotografii. Z jednej strony mamy historię człowieka, który rozwija swoją pasję fotograficzną, z drugiej – historię samego zjawiska. Czytelnik dostaje zawrotną ilość anegdot (dotyczących nie tylko fotografii, ale sztuki w ogóle), które przeplatają się z właściwą narracją i odgrywają w niej kluczową rolę, albowiem budują strukturę świadomości bohaterów. Między historią fotografa i historiami zewnętrznymi (artystyczną i polityczną) zachodzi bezpośredni związek, bo te ostatnie determinują tę pierwszą. Pamięć Bruszewskiego krąży wokół wydarzeń prywatnych i historycznych, z których wyłaniają się kolejne „fotograficzne” obrazy powieści

  Grzegorz Jankowicz
Centre for Advanced Studies in the Humanities
Department of International Polish Studies
Jagiellonian University

 

Maria KORNATOWSKA

 

 

 

 

 

 

 

/.../

„Fotograf” to w istocie prześmiewcza fotografia czasu jednego pokolenia. Rozpoczyna się w połowie XX wieku, a kończy w momencie wstąpienia Polski do Unii Europejskiej.  

Wojciech Bruszewski w literaturze posługuje się filmowymi środkami wyrazu. Czas traktuje jak taśmę filmową. Swobodnie tnie go na krótkie sekwencje i równolegle prowadzi kilka wątków. Wiedza branżowa pozwala mu na zapoznaje czytelnika z wynalazkami technicznymi, które doprowadziły do zbudowania cywilizacji mediów elektronicznych. Opisując niezwykłą rolę jaką grają dziś dziennikarze radiowi i telewizyjni, mimochodem wyjaśnia mechanizmy techniczne i tajemnice przekazu telewizyjnego. Czytelnik dowiaduje się na przykład o istnieniu i sposobie działania Maszyny Czasu.

/.../

15 czerwca 1878 jedna sekunda została pocięta na 24 klatki. Od tego momentu uczestniczymy w dynamicznej rzeczywistości ruchomych obrazów. Bruszewski, ten ważny moment, opowiada przez pryzmat osobistych doświadczeń Muybridge. Snuje melodramatyczną opowieść o miłości i zdradzie zakończonej zbrodnią. Ale tak było, to nie zmyślenie. Eadweard Muybridge rzeczywiście zastrzelił kochanka swojej żony Flory. Oto przewrotna metoda autora książki. Niejasna granica pomiędzy faktem a zmyśleniem towarzyszy nie tylko lekturze „Fotografa”. Ta niepewność jest częścią cywilizacji ruchomych obrazów, która fikcję uwiarygodnia obiektywnym zapisem fotograficznym.  

Maria Kornatowska 
jest wykładowcą w łodzkiej Szkole Filmowej. 
Zajmuje się teorią i krytyką filmu. 
Jest autorką nagrodzonej monografii o Federico Fellinim. 
Ostatnio opublikowała książkę o Nowym Jorku zatytułowaną 
„Rozmyślania przy makijażu”.

 

www.fotograf.fm